Sezon 5 (1997/1998)

STATYSTYKA

W piątym sezonie działalności Szkółki zgłosiła się rekordowa liczba dzieci z tego 34% stanowiły dziewczęta, a 66% chłopcy. Odnotowaliśmy znowu duży, bo aż 24 osobowy nabór nowych dzieci (jak zwykle jedni przychodzą, drudzy odchodzą). Jak również wzrost ilości chłopców w stosunku do poprzedniego sezonu. Można zauważyć lekkie 'odmłodzenie' Szkółki.

KADRA INSTRUKTORSKO - WYCHOWAWCZA

W tym sezonie Grzegorza wymienił Wojtek - też PI, oraz zaanonsował współpracę i udokumentował ją stopniem PI Łukasz Kristof, który przez kilka sezonów był uczestnikiem naszej Szkółki.

WYDARZENIA

Piąty, jubileuszowy sezon Szkółki rozpoczęliśmy zebraniem na którym przyjęliśmy zapisy 15 -tu nowych członków szkółki. Tak duży nabór nie zaskoczył nas gdyż w lokalnej prasie ukazały się stosowne artykuły.

Trasa pierwszej pieszej wycieczki Równica - Beskidek - Trzy Kopce - Wisła Centrum, nie długa, okazała się dla niektórych dzieci piekielnie trudna. Pod koniec ledwo powłócząc nogami doszli do Wisły i zasiedli do dużej porcji lodów. Obaj Łukasze wzięli rowery i po wertepach i błotach zrobili naszą trasę dwukrotnie i jeszcze trochę. Druga wycieczka miała prowadzić z Przełęczy Kocierskiej poprzez Beskid, Wielką Cisową Grapę, Żar do Kozubnika. Wszystko było by zgodnie z planem gdyby na trasie za Porąbką nie stanął most o nośności 5t. Autobusy dalej nie pojechały, a my do pokonania mieliśmy trochę dłuższą trasę, z dodatkowym podejściem. Jedna i druga wycieczka odbyła się przy pięknej jesiennej pogodzie, a świecące słońce poprawiało humory i dodawało otuchy nam i dzieciom, które spisywały się dzielnie.

Tradycyjnie przed Świętami Bożego Narodzenia odbył się na Stożku obóz dla nowicjuszy. Tak jak rok temu instruktorzy - opiekunowie zmieniali się po trzech dniach. Dużo cierpliwości, wyrozumienia i spokoju musieli wykazać stawiając na narty niektórych chłopaków. Bo nawet po trzech dniach wjeżdżania wyciągiem (wydawało by się, że to już narciarz) zdarzył się przypadek, gdy któryś wyleciał z niego pod sam koniec wjazdu, pozbierał się i zjechał szusem w dół po trasie wyciągu - tłumaczył się, że przecież On wyleciał i trzeba mu talerzyk podać jeszcze raz. Była kara. Kolejny grudzień przyniósł niewielkie opady śniegu i jazda na Stożku była dość ciężka, ale dzieci nauczyły się wjeżdżać orczykiem i z dużym wysiłkiem, a czasem i strachem pokonywać trudne fragmenty trasy. Po Świętach śnieg z gór spłynął całkowicie i wyjazdy styczniowe zmuszeni byliśmy przełożyć na lepsze (bardziej śnieżne) czasy.

Na zimowisko po raz trzeci pojechaliśmy do Habovki tym razem dwoma autokarami. Lekko przypruszone stoki nie napawały dużym optymizmem co do warunków narciarskich, ale trzymający mróz dawał nadzieję na "fukanie" sztucznym śniegiem. Z dnia na dzień śniegu przybywało na "naszej" górce i górce sąsiedniej, gdzie powstały nowe trasy. Jedna przy krótkiej pomie na dole o dużej ekspozycji, oraz druga od samej góry rozpoczynająca się łagodnym i szerokim zjazdem wspomagana dwiema szybkimi pomami. Dolny stok jest oświetlony i ładnie przygotowany przez ratrac, a ustawione dwie armatki dzień i noc dosypywały śniegu. Niestety wiatr hulający na otwartym stoku zwiewał śnieg z trasy. Dzieci chętnie zmieniały stok, gdyż górna część trasy była płaska i zjazd na "jajo" sprawiał dużą frajdę szczególnie maluchom. Pogoda dopisywała. Początek obozu rozpoczął się fatalnie dla Andrzeja. Zjeżdżając za grupką "swoich" dzieci nie zauważył uskoku i braku śniegu za nim. Zrobił kozła, wiązanie nie wypięło (za mała prędkość) i coś zabolało w łydce. Okłady i maści zalecone przez Elę zaleczyły ranę na tyle, że jeżdżenie było możliwe już po jednym dniu przerwy. Jedynie chodzenie przez kilka dni sprawiało dużo kłopotu. Na narty starsze i chętne dzieci chodziły dwukrotnie, a pewnego dnia nawet trzykrotnie. Otóż po kolacji cały obóz wybrał się na nocne narty. Aby ułatwić dzieciom dojście do wyciągu Jaś załadował bagażnik nartami i po dwóch kursach dowiózł je wszystkie na miejsce. Nie było kłopotu z ich odebraniem bo prowadząca grupę narciarzy Ela narzuciła takie tempo, że dzieciaki nawet nie zorientowały się kiedy nocną porą minęły cmentarz i sapiąc i dysząc zatrzymały się na pięknie oświetlonym stoku. Wrażenie było duże. Słowacy widząc tak sporą grupę narciarzy prócz małego wyciągu uruchomili jeszcze dużą pomę, a miejsce wyczepiania oświetlał ratrac. Pyszną zabawę skrócił coraz bardziej trzaskający mróz. Temperatura spadła do prawie -20 stopni i po kilku zjazdach dzieci zaczęły marznąć i trzeba było wracać do domu. Zawody o Puchar Zimowiska zapowiadały duże emocje zarówno dla dzieci (to zrozumiałe) jak i organizatorów. Dlatego też przyszli zawodnicy dużo trenowali i z zapałem wiercili dziury aby umocować dobrze tyczki przegubowe. Organizatorzy natomiast mieli nowinkę techniczną. Fotokomórka miała być wyzwalana na sygnał radiowy nadawany na starcie, a odbierany na mecie przez nasze krótkofalówki. Nie było już ciężkiej szpuli z kablem do rozwinięcia dzięki koledze z Temed'u Władkowi Przybylskiemu, który dostosował radia i układ zegara do wyzwalania go sygnałem radiowym. Walka o puchar w czterech grupach zapowiadała duże emocje. Bez względu na warunki pogodowe zorganizowaliśmy trzy cykle zawodów które wyłoniły zwycięzców w poszczególnych grupach. Hanna Głowacka, Ania Marek i Agata Puzio to kolejność w młodszej grupie dziewcząt. Starszą grupę wygrała Marta Janicka przed Magdaleną Królikowską i Katarzyną Czarnecką. Młodszą grupę chłopców wygrał Maciej Głowacki przed Marcinem Mrozem i Witoldem Daneckim, wśród "starych" triumfował Paweł Świętochowski przed Piotrem Bieleckim i Grzegorzem Piotrowiczem. Tegoroczny obóz w Habovce nie możemy zaliczyć do wpełni udanych. Prócz kontuzji jakiej nabawił się w pierwszym dniu (na całe szczęście niegroźnej) Andrzej mieliśmy jeden nieszczęśliwy wypadek. Trzynastoletni Zbyszek Otrębski chcąc ratować się przed upadkiem podparł się ręką. Niestety po prześwietleniu okazało się, że jest pęknięcie i trzeba rękę włożyć w gips. Był to już koniec obozu więc chłopak niewiele starcił.

Jak skończyło się zimowisko tak też skończył się śnieg w górach. Musieliśmy odwołać dwa następne sobotnie wyjazdy w góry i na marzec prócz trzech zaplanowanych, były jeszcze cztery do odrobienia. Jeździliśmy w soboty i niedziele bez względu na pogodę (nawet i w deszczu). Ostatni (28.III) narciarski wyjazd połączony ze startem w Pucharze Zabrza był na Stożek. Dominowali narciarze w kolorze żółtym co widać na zdięciach i wynikach zawodów wydrukowanych przez organizatora zawodów - Nowiny Zabrzańskie. Zawody te skończyły się pechowo dla Marysi. Tuż przed metą uderzyła tak nieszczęśliwie w tyczkę kolanem, że za dwa dni włożono nogę w gips!! A tu przecież coraz bliżej wyjazd w Alpy. Byliśmy pełni nadziei i wierzyliśmy w szybkie wyleczenie kontuzji. Na Stożku odbyło się zakończenie piątego sezonu działalności Szkółki. Przed nami jeszcze pierwszy wyjazd w Alpy.

Uzbierała się grupa ponad 40 narciarzy chętnych do wyjazdu. Było kilkanaście dzieci ze Szkółki, niektóre z rodzicami. Obsługę instruktorską mieli zapewnić Jan z Myszą i Andrzej. Im bliżej wyjazdu coraz większe obawy były o kolano Myszy, a tu na trzy tygodnie przed wyjazdem jak grom z nieba wiadomość - Jaś grając w swoją ulubioną piłkę nabawił się kontuzji - czego ? oczywiście kolana. Noga w gips i blady strach - jak tu zapewnić obsługę instruktorską. Pojechał Łukasz, a Jaś doprowadził nogę do takiego stanu, że mógł się poruszać powoli na nartach. W Alpy wyjechaliśmy w niedzielę 24.IV o 4-tej rano. Wszyscy szczęśliwi i chętni do jazdy na nartach stanęli u podnóża wielkich gór gdzie w Kaprun zrobili sobie pamiątkowe zdięcie. Rozpiętość wieku była duża, nawet bardzo duża. Od 9 lat do 73 lat !!! I wszyscy dzień w dzień jeździli na lodowiec KITZSTEINHORN 3203 m. Pogoda była zmienna. Jednego dnia pochmurno, a następnego słońce. Warunki śniegowe znakomite. W wielu miejscach witała nas słynna MILKA. Na szczyty wywoziły nas różne wyciągi. Na lodowiec wjeżdżało się tzw. szczurem lub kolejką gondolową. Już na lodowcu korzystać można było z orczyków i talerzyków lub wagonika na 60 osób który wywoził najwyżej. Ale najchętniej jeżdżono 6-cio osobową kanapą. Ze szczytu (aby nie korzystać z trudnej trasy) można było zjechać magnetycznym wagonikiem, a tu w pełni słońca zachwycać się pięknymi widokami i urokiem tego sportu. Większość uczestników po raz pierwszy widziała tak rozległy i świetnie przygotowany teren do uprawiania narciarstwa. Będąc w Alpach trudno nie było spróbować nowinek sprzętowych. Maciek, Andrzej i Łukasz - jako osoby o podobnej posturze wypożyczyli narty CARWING'owe. Dziewczyny nie chcąc być gorsze też to zrobiły (Ela, Ania i Anetka). Jedynie Łukasz w pełni "wyczół" tę nartę i zjeżdżał trasą prawie w takim wychyleniu jak można zobaczyć na reklamowych zdięciach. Ale młodość ma swoje prawa. Po obiadokolacji ruszaliśmy z grupką dzieci na boisko, gdzie znalezioną z wielkim trudem (wszędzie "ornung") jakąś butelką plastikową rozgrywano mecze piłkarskie. Któregoś dnia odbył się mecz międzynarodowy. Nasi chłopcy zagrali (już piłką) z grupką rozwydrzonych chłopców - Austriaków. Jak okazało się, że przewaga miejscowych jest znaczna do pomocy wszedł Jaś razem z ojcem Justyny (obaj piłkarze - medycy). Obraz gry zmienił się radykalnie. Do domu wracaliśmy już po zachodzie słońca. Potem mycie i spanie lub nocne gadanie bardziej wytrwałych narciarzy bo rano trzeba wstawać aby po obfitym śniadaniu o 9:00 ruszyć autokarem pod lodowiec. Sześć dni na śniegu. Sześć dni zimy na górze i wiosny na dole. Sześć dni które wszyscy uczestnicy zapamiętają jako mile spędzone chwile na nartach i po nartach. Dlatego ze smutkiem żegnaliśmy Maishofen, Kaprun, Kitzsteinhorn obiecując sobie, że za rok tu wrócimy i każdy z nas wykona piękny skok. No może nie każdy i nie tak dynamiczny, ale równie efektowny. I tak zakończyliśmy piąty (jubileuszowy) sezon działalności szkółki. Sezon bogaty w wydarzenia miłe (Alpy) i mniej miłe (kontuzje).